Upadek wieży.
„Mroczna Wieża” Stephen'a Kinga jest dziełem monumentalnym, bardzo często porównywanym do „Władcy Pierścieni”, a sam autor mówi o niej jako o swoim magnum opus. Siedem tomów sagi, jeden tom opowiadań, łącznie około 4330 stron (dane z Lubimyczytać.pl) historii zamknięte w jednym półtoragodzinnym filmie.
Jakim cudem udało się to zrobić?
Nawet z budżetem w wysokości 60 mln dolarów (dane z Filmweb.pl) się nie udało. Nie mogło się udać z żadnym budżetem. Przynajmniej nie temu reżyserowi.
Nikolaj Arcel, bo to on jest winien popełnienia zbrodni na sadze, postarał się aby film był o niczym a związki z książką zakończyły się głównie na imionach postaci.
Roland, ostatni z rewolwerowców, człowiek czynu. Mający jedną i tylko jedną misję – spełnić swoje przeznaczenie i wejść na szczyt Mrocznej Wieży. Na drodze staje mu Człowiek w Czerni (który nawiasem mówiąc jest genialnie zagrany w filmie) planujący rzeczoną Wieżę zniszczyć.
Jest jeszcze Jake Chambers, chłopiec będący faktycznym głównym bohaterem filmu, z postacią książkową mający wspólnego niewiele poza wizjami sennymi i rysowaniem.
Te podobieństwa wyczerpały możliwości reżysera w tworzeniu fabuły.
Przecież dziewięćdziesiąt procent pierwszego tomu to Roland podążający przez pustynie za Człowiekiem w Czerni, opowiadający swą historie i walczący z wioską sprzymierzeńców swego wroga.
Wyobraźcie sobie zdziwienie widza znającego fabułę, który rozsiada się wygodnie w kinie i niczego się nie spodziewając zauważa, że film zaczyna się scenami z tomu czwartego, a bohater znany z części pierwszej jest wprowadzany do świata Wieży domem z tomu drugiego.
Postacie zachowują się nie jak ich pierwowzory, ale jak kolejni bohaterowie nudnego filmu o zemście.
Książkowy Roland nie jest przepełniony rządzą zemsty. Jest rozgoryczonym strażnikiem upadającego świata. Ostatnim jego ratunkiem, gotowym poświęcić przyjaciół w imię swojej misji.
Co więcej, niektórzy bohaterowie zostają powołani do istnienia i uśmierceni chociaż w książce nigdy nie istnieli (może to właśnie dlatego są zabijani?).
Reżyser na siłę chce spełnić oczekiwania ludzi szufladkujących film jako horror, wprowadzając potwory rodem z przestarzałych gier komputerowych w miejscach gdzie nie miało prawa ich być. Równoważy to brak stworzeń, które akurat w innych okolicznościach miałyby dużo więcej wspólnego z książką.
Film wije się i kręci szatkując co lepsze fragmenty siedmioksięgu, zapominając jednak o wprowadzeniu bohaterów niezbędnych dla płynności fabuły i logiki cyklu.
Największą jednak wadą „dzieła” Nikolaj'a Arcel'a jest kompletny brak przejrzystości. Widz nieznający sagi nie ma pojęcia o tym kim jest Człowiek w Czerni, Roland czy czym jest sama Wieża i dlaczego widać ją tylko w świecie Rolanda.
A może nie tylko tam?
Jestem wielce rozczarowany tym filmem, a czekałem na niego jak dziecko, za nic mając komentarze znajomych ostrzegające przed tym co może się stać. Nie chciałem uwierzyć, a jednak Wieża dla mnie - przynajmniej w tej wersji - upadła.